niedziela, 28 grudnia 2014

Od Anabelle :

Spojrzałam jeszcze na Willa. Nic nie powiedział. Ruszyliśmy w drogę.
 - Rob, jeśli pozwolisz będę tak do ciebie mówić... Wiesz może skąd dobiegał strzał?
-Chyba z tam tąd -pokazał w lewo na pagórek , który leżał nieopodal.-ale na pewno tak piękna dama jak ty chce brudzić swoje rączki? Może tylko ja z Willem pójdziemy?
-Widać ,że mnie nie znasz , skoro tak mówisz. Choć cóż, dziękuję za gest , ale sory nie pozwolę wam odwalić całej roboty.- Widać było na mojej twarzy zadwolenie, naładowałam broń.
-Hmm no dobrze...a masz jeszcze kilka takich broni?-spytał się zaciekawiony.
-Mało cię to powinno obchodzić-powiedział William.

 -Nie posiadasz broni? - Spojrzałam na Roba , po czym rzuciłam krótkie, miłe spojrzenie w stronę Willa.
 -Niee...a byś może dała...
-Nie-przerwał William-jeszcze nas zabije .

-Można ci zaufać?- Wpatrywałam się w Roberto.
-Tak.
-Nie-przerwał William.
Złapałam się za głowę.
-Przecież się znacie dopiero jeden dzień-powiedział Roberto w twarz Williamowi.
-No i co?-popchał go-zaraz...skąd ty o tym wiesz?
-Dzieci...-Pokręciłam głową. -Trzymaj.-Rzuciłam mu broń.- Pamiętaj,może i innych tam sobie pozabijałeś,nie wiem tego. Ze mną ci nie pójdzie tak łatwo...-Rzuciłam mu groźne spojrzenie.
 -To co?Możemy już iść?- Uśmiechnęłam się.
-Tak-powiedzieli wkurzeni na siebie i poszli za mną. Widać ,że Williamowi nie podobał się fakt ,iż dałam Robowi broń.
Zaśmiałam się. -Widać,że jesteście rodziną...
Przez resztę drogi żaden z mężczyzn nie powiedział ani słowa. Atmosfera była bardzo napięta. Zastanawiam się, co musiało się wydarzyć,że ta dwójka aż tak się nienawidzi... W końcu doszliśmy na miejsce . Tam zobaczyliśmy dwójkę osób, bodajże w wieku nastoletnim..

Myślę,że to opowiadanie może dokończyć każdy ^ ^.

piątek, 26 grudnia 2014

Od Williama:

Nagle obudził mnie dźwięk strzału. Szybko wstałem. Rozejrzałem się w około. Zauważyłem Anabelle. Spała. Może lepiej jej nie budzić. Wziąłem mój młotek i wyszedłem na dwór. Była noc. Gwiazdy świeciły na niebie.
-Will?-usłyszałem głos zaspany głos Anabelle. Odwróciłem się i zobaczyłem dziewczynę w bieliźnie. Zarumieniłem się trochę. No ale nie widziałem dziewczynę w bieliźnie od...no...hmmm...w ogóle nie widziałem...-co się dzieje? Wybierasz się gdzieś, beze mnie?-uśmiechnęła się lekko.
-Nie...słyszałem po prostu strzał-spuściłem głowę żeby nie patrzeć się na dziewczynę...a jeśli pomyślała że patrze jej się na...
-Co ty taki wstydliwy?Coś się stało?- Spojrzała na siebie i zrozumiałą w jakim stanie się teraz znajduje.- Wiesz , jeśli to ci przeszkadza to mogę...
-Niee...nie przeszkadza...ale...
-Mi też nie-przerwał mi bardzo znajomy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem białowłosego chłopaka w garniturze. Podszedł do mnie i uśmiechnął się. To był Roberto...mój kuzyn-Co tam młody?-uśmiechnął się...zdziwiłem się że spotkałem kogoś i to jeszcze z rodziny...ale czemu akurat jego? Byłem strasznie zdziwiony. Roberto podszedł do Anabelle-Witam piękną damę-pocałował ją w rękę i podszedł do mnie-Widzę że nie jesteś taki gapowaty i udało ci się przeżyć.
-Ale...
-Aa..ktoś ty?-spytała lekko zarumieniona dziewczyna.
-No...nie stój tak i poznaj mnie z damą-powiedział Roberto do mnie. Spojrzałem w niego i się zniesmaczyłem. Nie lubiłem kuzyna. Zawsze był ode mnie lepszy. Oszukiwał, kradł, a wiecie na kogo wszystko zwalał? Na mnie...
-Anabelle Roberto, Roberto Anabelle.
-Roberto?-Spoglądała na mnie z lekkim niedowierzaniem,prawie zaczęła się śmiać.
-Anabelle piękne imię-podszedł do dziewczyny i...że dziewczyna była w bieliźnie to Roberto...uśmiechał się i patrzał...gdzie nie trzeba.
-T-to ty strzelałeś?-spytałem.
-Nie...też to słyszeliście?-spytał. Nie wiedziałem czy mogę mu ufać...no ale to rodzina...
Anabelle spojrzała groźnie na uśmiechającego się Roberto.
.-Może chodźmy to sprawdzić,ale najpierw... Może się ubiorę...- Stanęła w drzwiach i rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie po czym poszła. Roberto podszedł do mnie.
-No widzę że ci się dobrze wiedzie, a taka cicha woda z ciebie...
-Co tu robisz?-przerwałem mu szybko.
-Spokojnie...
-Co spokojnie?!-podniosłem trochę głos-Czego chcesz?
-Jesteś dalej zły o tamto?
Podszedłem do niego. Był wyższy ode mnie.
-Czego chcesz?
-Ja nic...przepraszam...na prawdę-powiedział z udawanym smutkiem. Ech...nie wierze mu.
-Nie ufam tobie...
-Rodzinie?-powiedział i popatrzał mi w oczy. 
Staliśmy jeszcze tak chwilę. 
-To co idziemy?-usłyszałem Anabelle która wychodziła z domu.
-Tak, tak-powiedział Roberto i popatrzał się na Anabelle. Uśmiechnął się.


Anabelle? Roberto? Ktoś inny?

czwartek, 25 grudnia 2014

Postać Andy:

Imię:Andy
Nazwisko:Futatsunokao
Wiek:16
Płeć:Mężczyzna
Charakter:Ma mocną siłę woli. Niełatwo go zagiąć i zawsze potrafi dopiąć swego. Mimo to zwykle sympatyczny i pomocny. Pod pewnym wpływem jego chcarakter się zmienia.
Historia: Andy od małego żył w domu dziecka. Nie pamięta swoich rodziców. Pewnego dnia zombie zaatakowali placówkę. Najprawdopodobniej nikt nie uszedł z tego wydzarzenia żywy. Oprócz Andego. Co prawda zombie wyżarł mu część ciała, mimo to przeżył i nie stał się jednym z nich. Ma bardzo silną wolę i do tej pory walczy o to, by jego "druga połowa" nie przejęła nad nim kontroli.
Wygląd(anime):


środa, 24 grudnia 2014

Postać Roberto:

Imię: Roberto
Nazwisko(ewentualnie przezwisko/przydomek): Johnson
Wiek: 28
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Tajemniczy, zdradliwy, kłamliwy, flirciarz, oszust, nie ufny.
Historia: Nie bardzo wiadomo co się działo z Roberto przed i po epidemii. Przed zagładą zniknął po prostu. Miał się ożenić ale zniknął, słuch po nim zaginął. W czasie epidemii chodził sam, nikomu nie ufa. Oszukiwał kilka razy ludzi co powodowało śmierć innych a on zyskiwał broń, jedzenie i wodę.
Wygląd(anime):

wtorek, 23 grudnia 2014

Od Lusy:

 Było mi zimno. Noc jaką spędziłam na poddaszu przypadkowego domu w tym niewielkim mieście. Szczerze powiedziawszy zapomniałam jak to jest żyć bez strachu, a więc zwyczajnie miałam gdzieś czy się boję czy też nie. Skulona, owinięta w swój podarty płaszcz usiłowałam całą noc zmrużyć oczy... zasnąć, ale gdzież, skądże. Po co spać, mimo tak niewielkiego zagrożenia, skoro można trząść się z zimna! Miałam dość, chciałam wejść do jasnej, zakurzonej biblioteki i poczytać książki o takich zdarzeniach a nie uczestniczyć w nich. Śmiałe marzenia, przecież to już nie możliwe. Jednakże nie chciałam się poddać.
 W końcu wstałam, prychnęłam coś pod nosem, usadowiłam się na jakimś wzniesieniu z usypanego tynku i spojrzałam przez dziurę w dachu na niebo. Jasne gwiazdki migotały przyjaźnie, pozdrawiając mnie. Tylko to się tak naprawdę nie zmieniło...
- Ciociu... Zabierz mnie stąd.- jęknęłam z głową zadartą do góry. Jaki sens ma taka rozmowa ze zmarłymi? Nie wiem... Nawet nie wiem czy ciocia Elizabeth naprawdę nie żyje... czy też włóczy się jeszcze po ulicach miasta i szuka mózgów? Jakiś czas po starcie tej masakry widziałam, jak młody chłopak z mojego osiedla przebija jej serce nogami swojego krzesła kuchennego... Potem jego coś zabiło. A mała, niepozorna dziewczynka uciekła gdzie pieprz rośnie, schowała się i czekała, na cud... Się naczekała. Hah... czy ktokolwiek jej pomógł? A w życiu! Po co? Sama sobie radziłam... Aż zainteresowano się mną. Trójka silnych ludzi, Albert, Migdał i Sofia. Były to osoby dla których pracowałam, że tak się wyrażę. Niewiele z tego miałam, ale przynajmniej coś robiłam. Bardzo często kazali mi pozyskiwać informacje o bezpieczeństwie poniektórych miejsc. Dość zabawne, byłam o wiele słabsza od nich, a nie siedziałam na tyłku i nie dyrygowałam młodszym. Naprawdę intrygujące.
 Tak więc... Zostałam skazana na tak niewygodne poddasze przez jedną ze zleconych misji. Sprawdzić dalszą część małego miasta. Czy ktokolwiek tam pozostał? Bardzo prawdopodobne, a takie malutkie chucherko miało się zorientować czy teoria iż ktokolwiek tam żyje, jest prawdziwa.
"- Lusy! Ty tam pójdziesz.- powiedziała do mnie z uroczym uśmiechem Sofia, gdy nawinęłam jej się podczas rozmowy o tamtym miejscu. Cicho westchnęłam.- To idealna robota dla takiej zwinnej kruszynki.- dodała, usiłując mi słodzić. Tak... Wiedziałam że ma mnie gdzieś.
- Jasne... ale chcę co najmniej połowę ewentualnego zysku.- szepnęłam do niej. Pogłaskała mnie po głowie, stara baba... phy. Cztery lata i dwadzieścia centymetrów różnicy... Wcale nie czyniły jej lepszą ode mnie!
 Albert potakiwał jej wszystkim słowom, dotyczącym tego co powinnam po kolei zrobić i jak się obronić. Szczerze powiedziawszy niektóre z tych pomysłów nie trzymały się kupy i były zupełnie bez sensu, a więc naumyślnie szybko o nich zapomniałam.
 Wychodząc zarąbałam Sofii niewielki pistolet, który na jej nieszczęście zostawiła przy wejściu. A głupia powinna nosić go ze sobą.. Hah..."
 Gwiazdy wciąż migotały nad moją głową, a płaszcz nie dawał wystarczającej ilości ciepła. Zadrżałam, gdy wiatr znów wdarł się do pomieszczenia.
- Szlag by to...- jęknęłam niemalże płacząc i usiadłam znów na podłodze. Znalazłam sobie wcześniej, wchodząc, niewielki podarty materac, zapewne z dziecięcego łóżka. Miałam ciarki na myśl o tym, że to wszystko tak źle się potoczyło. Na niższym piętrze był rozgnieciony zombie... Bry...
 Ułożyłam się na boku, okryłam płaszczem. Wejście na poddasze starannie zabarykadowałam. Poza tym... Miałam nadzieję że dziwaczny węch zombie nie da rady wywęszyć mojego zapachu. Nie usłyszały mnie, na pewno mnie też tak łatwo nie znajdą, a nawet jeśli już złapią trop... będę daleko. Zmrużyłam oczy.
 Już miałam odpłynąć, zasnąć i wypocząć po dniu wędrówki z miejsca w którym ukrywała się zatrudniająca mnie trójca, do mojej aktualnej skrytki, gdy... Na zewnątrz dało się słyszeć głośny, nagły i co najgorsze bliski strzał z pistoletu. O nie nie nie! Zerwałam się na równe nogi i wyjrzałam ostrożnie przez niewielkie okienko. Nie widziałam zombie... Co jest grane?
 Pomiędzy dwoma powalonymi ścianami, po drugiej stronie lekko zarysowanej ulicy stał chłopak. Nie miał dłoni, a w drugiej dzierżył przewieszony przez ramię karabin. Wystrzelił, to on przed chwilą strzelił. Niespodziewanie przylgnął do ściany i zastygł w bezruchu, zachowując czujność. W moim polu widzenia w końcu ukazała się ta pełzająca ulicą pokraka. To smutne... miała na sobie naprawdę śliczną, białą sukienkę. Resztki niegdyś pewnie lśniących, blond włosów opadały jej na twarz... Przeszedł mnie dreszcz. Widziała go, a on najprawdopodobniej nie wiedział że się zbliża.
 Nie mogłam krzyczeć, aby go ostrzec. W końcu działałam w ukryciu... Przełknęłam ślinę. To był ocalały, o którym jeszcze nie słyszałam. Chciałam móc mu pomóc. A więc.. Wyjęłam pistolet z kieszeni płaszcza. Dość nieprofesjonalnie go nosiłam, nie ma co ukrywać, ale to nie miało znaczenia. Namierzyłam czaszkę poczwary. Posuwała się powoli, mężczyzna ranił ją swoim strzałem w nogę. Wzięłam głęboki oddech, zdecydowanie naciskając spust i.... Pocisk wyruszył w podróż. Muszę też podkreślić... że przez ten długi czas naprawdę wiele razy posługiwałam się bronią, a więc nie było to dla mnie trudne.
 Ocalały drgnął na odgłos strzału i zdezorientowany się rozejrzał. Nie zobaczył mnie. W cieniu poddasza byłam zupełnie nie widoczna. Zombie natomiast padła na ziemię. Nie wiele musiałam czekać, zanim mężczyzna podbiegł do niej i zupełnie ją zmiażdżył. Na to już nie patrzyłam. Schowałam się na dobre. Chciałam móc z nim jeszcze pomówić... ale nocą nie uśmiechało mi się wychodzić na ulicę. Może to on mnie znajdzie...

Jeśli ktoś pragnie, może dokończyć. ^ ^"

piątek, 19 grudnia 2014

Od Anabelle:

Już nawet nie pamiętam , jak dawno nie widziałam kogoś , kto nie chciałby mnie pożreć. Zombie... Nie znajdziesz miejsca, gdzie to ochydztwo sie nie szlajało. Postanowiłam ponownie wyruszyć do małego miasta w celu badań. Wzięłam ze sobą broń , parę potrzebnych rzeczy i wyszłam. W Małym mieście napotkałam niewielką grupkę zombie, więc uporałam się z nią bez problemu. Po tym zdarzeniu ktoś postanowił mnie śledzić. Po pewnym czasie zatrzymałam się , wyciągnęłam pistolet i spytałam:
-Czego chcesz?
Podniósł ręce do góry , Po czym powiedział:
-Em cześć...-uśmiechnął się. -Jesteś pierwszą osobą, jaką widze po 3-stu dniach...
-Człowiek? Co za ulga, a już myślałam...Coś ty za jeden?
-Ja...nieważne, co ty tu robisz i skąd masz broń?-powiedział głośno i wyraźnie.
-Imiona mnie nie interesują.-Dodał.
- Zaciekawiony , co? Jednak z grzeczności należałoby się przedstwić...- Uśmiechnęłam się lekko , po czym znów spoważniałam.
-Dobra...Roberto ,a ty?
-Roberto?- parsknęłam śmiechem.- Kogo ty chcesz oszukać?Nie ufasz mi? - Odwróciłam wzrok 
-Anabelle- powiedziałam niewyraźnie.
-Co ty chcesz? Normalne imię więc teraz odpowiedz na moje pytania.
-Uwierz mi ,znam się na rzeczy. Człowiek, który miałby na imię Roberto w życiu by się do tego nie przyznał... Ale jek wolisz. Będę na ciebie mówić Rob. Ok?
-Obojętnie...a więc skąd to masz ?
-Jak mam zaufać komuś, kto nie chce mi nawet zdradzić swojego imienia?
-Jak chcesz-powiedział już lekko podirytowany. Odwrócił się.
- Oj, nie obrażaj się...- Zrobiłam głupią minę.
-Dobra, jak wolisz zostać tu sam... Pogadaj jeszcze sobie do zwłok, tymczasem ja zrobię coś pożytecznego. ..- zaczełam iść w swoją stronę.
-Ech...William,
-Heh... Tak więc chodź... Rob.- cicho się zaśmiałam.
-Tu nie jest bezpiecznie.- Rozejrzałam się po okolicy ,po czym przygotowałam broń.
Podszedł do mnie.
-A czy gdzieś jest bezpiecznie w dzisiejszych czasach ?
- Napewno bezpieczniej niż tu...-nałądowałam pistolet.

-Ech...po co się denerwować?-powiedział i stał koło mnie.
-To gdzie idziemy?-Dodał.
- Niedługo się przekonasz.- Spojrzałam na niego kątem oka.
-No dobrze.-powiedział i poszedł za mną.
W drodze napotakliśmy zombie. Nie jest to dla mnie jakimś zaskoczeniem... Zestrzeliłam jednego , który stał za Willem, po czym ten wyjął młotek i również przystąpił do działania. W krótkim czasnie rozprawiliśmy się z grupką zombie.
-Jednak coś tam potrafisz...- powiedziałam.
-Miałem to samo powiedzieć...
Uśmiechnęłam się pod nosem i powiedziałam:
-Dobra,ruszajmy dalej...
 Zbliżaliśmy się już do celu. Po wpisaniu odpowiedniego kodu ujawniły się drzwi budynku. Weszliśmy do ukrytego pomieszczenia , po czym zaczęłam: -Witam w moim laboratorium.- powiedziałam z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-No no...ciekawie-usiadł na jednym z siedzeń.
- Zamiast zdobywać broń poprostu ją tworzę...- złapałam za jeden z karabinów i rzuciłam go do Williama. Ten złapał , po czym powiedział:
-No to bezpieczeństwo masz zagwarantowane...ja głównie to łaziłem po kraju (USA) widziałem Biały Dom...wiesz co u niego? Spalił się...
-Umiem o siebie zadbać jak widzisz... Hmmm... Słyszałam coś o tym.
-A masz może wolne jakieś łóżko? Zmęczony jestem.
 - Już się czujesz jak w domu, Rob?-zaśmiała się. Eh...w pokoju obok jest kanapa.
-Już dobrze mów mi William-powiedział i podszedł do mnie. Uśmiechnął się.-A ile gdzieś tu mogę zostać co mam robić żeby zostać?
- Nad warunkami się jeszcze zastanowię... Póki co , się wyśpij.. I pamiętaj : Łóżko jest MOJE .
-Niech będzie...-powiedział i poszedł-Branoc!-krzyknął.
Uśmiechnęłam się . Co za ciekawy człowiek... Najpierw nie chce mi zdradzić swojego imienia , a po chwili odwala takie rzeczy. No no nieźle... Jestem ciekawa , jak to się dalej potoczy...

Will?

Postać Lusy:

Imię: Lusy
Nazwisko(ewentualnie przezwisko/przydomek): Takano
Wiek: 14 lat
Płeć: Kobieta
Charakter: Niegdyś miła, zabawna i przesympatyczna dziewczynka, jest teraz nieufną łanią w lesie pełnym drapieżników. Boi się wszystkich i wszystkiego, bo to co dawało jej bezpieczeństwo zniknęło. Zbyt wiele nie mówi, nie zdradza się. Wyspecjalizowała się w szybkim uciekaniu i cichym skradaniu, co czyni z niej doskonałego szpiega.
Historia: Lusy mieszkała sobie spokojnie w jednorodzinnym domku z bliską sobie ciotką Elizabeth. Uwielbiała spędzać w domu całe dnie i czytać książki. W momencie gdy wszystko się zawaliło, w domu Takano tylko Lusy uszła z życiem, a więc znając z książek sposoby ucieczki, ukryła się w miejscu w którym do czasu pogorszenia sytuacji, była bezpieczna. Z czasem jednak jej zapasy, dość przymałe, oraz kryjówka przestały wystarczać, a więc rozpoczęła życie w cieniu, przenosząc się co chwilę.
Wygląd(anime):

czwartek, 18 grudnia 2014

Od Williama:

Ile to już dni? 300 czyż nie...300 cholernych dni tej epidemii. Wszyscy nie żyją albo chodzą jako te...te potwory. Szybko wziąłem puszkę konserwy z lodówki jakiegoś domu. Powoli chodziłem po domu. No jak widać komuś dobrze się wodziło. Wielki dom. Zauważyłem zdjęcie jakieś rodziny. Mężczyzna w okularach przytulał swoją żonę a dzieci stały obok i się uśmiechały. Oni jeszcze nie wiedzą co ma się stać. Szkoda mi ich. Odłożyłem zdjęcie i podszedłem do drzwi wejściowych. Otworzyłem je powoli. Nikogo i niczego nie było. Słońce mocno świeci. No ja się nie dziwie chyba jest lato...już sam nie wiem...Wyszedłem z domu. Ulicy były puste...żadna nowość...rozwalone samochody, trupy, krew, śmieci to było na ulicach naszej pięknej ziemi...aż mi się niedobrze robi kiedy czuję zapach trupów.
-Hrarah...
Usłyszałem ten dźwięk. Dochodzi zza samochodu który właśnie omijałem.  Powoli podchodziłem i...i zobaczyłem tego potwora. Gruby stwór siedział bez nóg przy samochodzie i jęczał. Cały we krwi.
-Obrzydliwy jesteś-widziałem że jest bezbronny. Nie mógł się ruszyć. Zauważyłem że rąk też nie ma. Przykucnąłem koło niego.
-Hrarah...
-A ty kim byłeś?-spytałem trupa. Oczywiście nie oczekiwałem na odpowiedź gdyż byłoby to niedorzeczne-Ojcem? Może politykiem? To już nie ważne...jesteś zwykłym potworem pożerającym rodziny-potwór spojrzał na mnie i próbował mnie chwycić-Ech...nie masz rąk-wstałem. Z kieszeni wyciągnąłem młotek. Popchałem grubego stwora. Nie mogłem przecież bić go jak siedzi przy samochodzie. Jeszcze przez przypadek walnę w samochód i zejdzie się takich jak on więcej. Podszedłem do jego głowy i...z całej siły walnąłem go młotkiem w głowę. Pamiętać trzeba zniszczyć mózg. Zombie są bardzo interesujące...serce i inne narządy nie działają oprócz mózgu. Jeśli zniszczysz mózg ginie cały zombie i wiesz że nie wróci. Jeszcze kilka razy go walnąłem w głowę żeby się upewnić że nie wstanie. Otarłem czoło z potu i poszedłem przed siebie, Idę przed siebie bez celu...codzienność. Jak to się stało że przetrwałem? Przecież nie jestem silny ani inteligentny. Każdego dnia myślałem nad tym...po co mi żyć na tym świecie? Nigdy mnie tu nie spotka szczęście. A co jeśli jestem ostatnim człowiekiem na świecie? W ten zauważyłem jakąś...dziewczynę? Szła gdzieś. Miała...broń. Hmm interesujące pójdę za nią...i tak nie mam nic do roboty, a zaczynam bzikować...gadam do zmobie...
Szedłem za nią jakieś 15 minut kiedy wreszcie stanęła i się odwróciła w moim kierunku. Wymierzyła we mnie z pistoletu.
-Czego chcesz?-spytała. Ja podniosłem ręce do góry.
-Em cześć-uśmiechnąłem się-jesteś pierwszą osobą jaką widzę po 3-stu dniach...



Anabelle?

Postać Anabelle:

Imię:Anabelle
Nazwisko(ewentualnie przezwisko/przydomek): Ancia
Wiek:19 lat
Płeć:Kobieta
Charakter: Dziwna, nieprzewidywalna,odważna, ma poczucie humoru, czasem tajemnicza.
Historia: Anabelle wychowywałą się z dwójką kochających rodziców. Oprócz tego , parę miesięcy temu oświadczył jej się jej chłopak. Niecały rok temu rozpoczęła pracę w laboratorium swojego wujka. Jednak od czasów epidemii, wszystko się zmieniło... Widziała na własne oczy, jak jej narzeczony zostaje pożerany, ten sam los spotkał jej rodziców. Wujek oszalał i już niczego nie pamięta, jest skłonny zabić swojego bliskeigo.  Dziewczyna nauczyła się sztuk walki, umie posługiwać się bronią nie tylko palną.Anabelle postanowiła rozpocząć pracę  nad
antidotum , by zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się epidemii...

Wygląd(anime):

Postać William:

Imię: William
Nazwisko(ewentualnie przezwisko/przydomek): Nieważne po prostu William
Wiek: 24 lata
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Tajemniczy, miły, samotnik, nieufny, odważny, dobry.
Historia: William przed epidemią był mechanikiem. Pracował u swojego ojca. Nie miał dziewczyny. Był zawsze sam. Matki nigdy nie miał a ojciec...ojca widział raz na rok w święta. Opiekowały się nim opiekunki. W wieku 18 lat zaczął pracować w firmie ojca. Kiedy zaczęła się epidemia ukrył się w garażu swojego domu. Udało mu się przeżyć. Przez 300 dni wędrował szukając wody i pożywienia...
Wygląd(anime):