wtorek, 23 grudnia 2014

Od Lusy:

 Było mi zimno. Noc jaką spędziłam na poddaszu przypadkowego domu w tym niewielkim mieście. Szczerze powiedziawszy zapomniałam jak to jest żyć bez strachu, a więc zwyczajnie miałam gdzieś czy się boję czy też nie. Skulona, owinięta w swój podarty płaszcz usiłowałam całą noc zmrużyć oczy... zasnąć, ale gdzież, skądże. Po co spać, mimo tak niewielkiego zagrożenia, skoro można trząść się z zimna! Miałam dość, chciałam wejść do jasnej, zakurzonej biblioteki i poczytać książki o takich zdarzeniach a nie uczestniczyć w nich. Śmiałe marzenia, przecież to już nie możliwe. Jednakże nie chciałam się poddać.
 W końcu wstałam, prychnęłam coś pod nosem, usadowiłam się na jakimś wzniesieniu z usypanego tynku i spojrzałam przez dziurę w dachu na niebo. Jasne gwiazdki migotały przyjaźnie, pozdrawiając mnie. Tylko to się tak naprawdę nie zmieniło...
- Ciociu... Zabierz mnie stąd.- jęknęłam z głową zadartą do góry. Jaki sens ma taka rozmowa ze zmarłymi? Nie wiem... Nawet nie wiem czy ciocia Elizabeth naprawdę nie żyje... czy też włóczy się jeszcze po ulicach miasta i szuka mózgów? Jakiś czas po starcie tej masakry widziałam, jak młody chłopak z mojego osiedla przebija jej serce nogami swojego krzesła kuchennego... Potem jego coś zabiło. A mała, niepozorna dziewczynka uciekła gdzie pieprz rośnie, schowała się i czekała, na cud... Się naczekała. Hah... czy ktokolwiek jej pomógł? A w życiu! Po co? Sama sobie radziłam... Aż zainteresowano się mną. Trójka silnych ludzi, Albert, Migdał i Sofia. Były to osoby dla których pracowałam, że tak się wyrażę. Niewiele z tego miałam, ale przynajmniej coś robiłam. Bardzo często kazali mi pozyskiwać informacje o bezpieczeństwie poniektórych miejsc. Dość zabawne, byłam o wiele słabsza od nich, a nie siedziałam na tyłku i nie dyrygowałam młodszym. Naprawdę intrygujące.
 Tak więc... Zostałam skazana na tak niewygodne poddasze przez jedną ze zleconych misji. Sprawdzić dalszą część małego miasta. Czy ktokolwiek tam pozostał? Bardzo prawdopodobne, a takie malutkie chucherko miało się zorientować czy teoria iż ktokolwiek tam żyje, jest prawdziwa.
"- Lusy! Ty tam pójdziesz.- powiedziała do mnie z uroczym uśmiechem Sofia, gdy nawinęłam jej się podczas rozmowy o tamtym miejscu. Cicho westchnęłam.- To idealna robota dla takiej zwinnej kruszynki.- dodała, usiłując mi słodzić. Tak... Wiedziałam że ma mnie gdzieś.
- Jasne... ale chcę co najmniej połowę ewentualnego zysku.- szepnęłam do niej. Pogłaskała mnie po głowie, stara baba... phy. Cztery lata i dwadzieścia centymetrów różnicy... Wcale nie czyniły jej lepszą ode mnie!
 Albert potakiwał jej wszystkim słowom, dotyczącym tego co powinnam po kolei zrobić i jak się obronić. Szczerze powiedziawszy niektóre z tych pomysłów nie trzymały się kupy i były zupełnie bez sensu, a więc naumyślnie szybko o nich zapomniałam.
 Wychodząc zarąbałam Sofii niewielki pistolet, który na jej nieszczęście zostawiła przy wejściu. A głupia powinna nosić go ze sobą.. Hah..."
 Gwiazdy wciąż migotały nad moją głową, a płaszcz nie dawał wystarczającej ilości ciepła. Zadrżałam, gdy wiatr znów wdarł się do pomieszczenia.
- Szlag by to...- jęknęłam niemalże płacząc i usiadłam znów na podłodze. Znalazłam sobie wcześniej, wchodząc, niewielki podarty materac, zapewne z dziecięcego łóżka. Miałam ciarki na myśl o tym, że to wszystko tak źle się potoczyło. Na niższym piętrze był rozgnieciony zombie... Bry...
 Ułożyłam się na boku, okryłam płaszczem. Wejście na poddasze starannie zabarykadowałam. Poza tym... Miałam nadzieję że dziwaczny węch zombie nie da rady wywęszyć mojego zapachu. Nie usłyszały mnie, na pewno mnie też tak łatwo nie znajdą, a nawet jeśli już złapią trop... będę daleko. Zmrużyłam oczy.
 Już miałam odpłynąć, zasnąć i wypocząć po dniu wędrówki z miejsca w którym ukrywała się zatrudniająca mnie trójca, do mojej aktualnej skrytki, gdy... Na zewnątrz dało się słyszeć głośny, nagły i co najgorsze bliski strzał z pistoletu. O nie nie nie! Zerwałam się na równe nogi i wyjrzałam ostrożnie przez niewielkie okienko. Nie widziałam zombie... Co jest grane?
 Pomiędzy dwoma powalonymi ścianami, po drugiej stronie lekko zarysowanej ulicy stał chłopak. Nie miał dłoni, a w drugiej dzierżył przewieszony przez ramię karabin. Wystrzelił, to on przed chwilą strzelił. Niespodziewanie przylgnął do ściany i zastygł w bezruchu, zachowując czujność. W moim polu widzenia w końcu ukazała się ta pełzająca ulicą pokraka. To smutne... miała na sobie naprawdę śliczną, białą sukienkę. Resztki niegdyś pewnie lśniących, blond włosów opadały jej na twarz... Przeszedł mnie dreszcz. Widziała go, a on najprawdopodobniej nie wiedział że się zbliża.
 Nie mogłam krzyczeć, aby go ostrzec. W końcu działałam w ukryciu... Przełknęłam ślinę. To był ocalały, o którym jeszcze nie słyszałam. Chciałam móc mu pomóc. A więc.. Wyjęłam pistolet z kieszeni płaszcza. Dość nieprofesjonalnie go nosiłam, nie ma co ukrywać, ale to nie miało znaczenia. Namierzyłam czaszkę poczwary. Posuwała się powoli, mężczyzna ranił ją swoim strzałem w nogę. Wzięłam głęboki oddech, zdecydowanie naciskając spust i.... Pocisk wyruszył w podróż. Muszę też podkreślić... że przez ten długi czas naprawdę wiele razy posługiwałam się bronią, a więc nie było to dla mnie trudne.
 Ocalały drgnął na odgłos strzału i zdezorientowany się rozejrzał. Nie zobaczył mnie. W cieniu poddasza byłam zupełnie nie widoczna. Zombie natomiast padła na ziemię. Nie wiele musiałam czekać, zanim mężczyzna podbiegł do niej i zupełnie ją zmiażdżył. Na to już nie patrzyłam. Schowałam się na dobre. Chciałam móc z nim jeszcze pomówić... ale nocą nie uśmiechało mi się wychodzić na ulicę. Może to on mnie znajdzie...

Jeśli ktoś pragnie, może dokończyć. ^ ^"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz